Zdzisław Latos
POWSTANIE STYCZNIOWE W OKRĘGU JANOWSKIM CZĘŚĆ III
Omawiając przebieg powstania na Lubelszczyźnie w wielu miejscach pojawia się nazwisko Marcina Borelowskiego „Lelewela”, Marcin Borelowski urodził się 29 października 1829 r. w Krakowie, w rodzinie rzemieślniczej. Wychowywał się w atmosferze patriotycznej, jaka panowała wśród młodzieży galicyjskiej. Jako kilkunastoletni chłopiec brał udział w powstaniu krakowskim 1846 r., pomagając przy przenoszeniu broni dla powstańców. Po upadku powstania terminował w pracowni blacharskiej w Krakowie, łącząc ciężką pracę z samokształceniem. Szczególnie interesował się historią, a z pisarzy historyków największy wpływ wywarł na nim Joachim Lelewel, od którego nazwiska później przybrał pseudonim.
W 1850 roku Marcin Borelowski jako czeladnik w krakowskim cechu blacharskim odbył wędrówkę po Niemczech, Czechach, Austrii i Węgrzech. Pracując w różnych zawodach nauczył się studniarstwa. W 1857 r. wrócił do Krakowa, a następnie wyjechał do Tarnowa i związał się na krótko z teatrem dramatycznym.
W 1858 r. pracował w Rzeszowie jako majster blacharski. W 1859 r. przeniósł się do Warszawy. Brał czynny udział w manifestacjach patriotycznych, poprzedzających wybuch powstania. Z chwilą wybuchu powstania w 1863 roku rozkazem Rządu Narodowego Marcin Lelewel-Borelowski został mianowany pułkownikiem, organizatorem i wodzem oddziałów powstańczych na Podlasiu i w Lubelskiem.
W pierwszych miesiącach powstania Borelowski uformował w okolicach Łukowa oddział liczący około 400 ludzi uzbrojonych przeważnie w kosy i piki. W końcu lutego oddział przejął kasy rządowe w Baranowie, Firleju, Kocku i Włodawie. 7 marca poniósł porażkę pod wsią Luty. W bitwie zginęło 27 powstańców. Ścigany przez oddział ekspedycyjny pod dowództwem Ogolina, przyjął walkę 24 marca pod Krasnobrodem, gdzie poległo 7 oficerów i 35 szeregowców. Po bitwie część powstańców wycofała się do Galicji. Tam Lelewel utworzył nowy oddział w sile około 300 ludzi. W oddziale Borelowskiego znaleźli się m.in. poeta Mieczysław Romanowski i Kalikst Ujejski. Oddział ten 16 kwietnia pod wsią Borowe Młyny został zaatakowany przez Rosjan, zginęło 30. powstańców. Ścigany przez wroga, zatrzymał się na bagnach pod Józefowem. Zaatakowany wycofał się, ponosząc duże straty – 27 zabitych.
W końcu kwietnia Lelewel ponownie udał się do Galicji, by stworzyć nowy oddział.
20 maja przekroczył granicę z oddziałem liczącym 120 ludzi uzbrojonych zaledwie w 18 karabinów. Poruszając się wzdłuż granicy, odkopał pozostawioną broń i powiększył swój oddział do 180 strzelców i 30 kawalerzystów. W ostatnich dniach maja oddział, posuwając się wzdłuż Wisły, znalazł się pod Chruśliną k/Urzędowa, gdzie został zaatakowany przez Moskali. Dzięki odpowiedniej strategii Borelowskiego oddział zadał nieprzyjacielowi duże straty (około 100 rannych i zabitych). Straty powstańców wynosiły 22 zabitych i 20 rannych. 16 czerwca Lelewel zdobył kasę rządową w Łukowie, 22 czerwca rozbił konwój kozacki pod Kałuszynem, a 23 czerwca został zaatakowany pod wsią Róża niedaleko Stoczka, gdzie oddział został całkowicie rozbity i rozproszony. Na polu bitwy znaleziono 25 zabitych.
Po przekazaniu resztek oddziału Krysińkiemu (250 ludzi) Lelewel udał się do Galicji dla formowania nowych oddziałów.
Nowy oddział wyruszył z Galicji 28 sierpnia i po dwóch dniach (30) dotarł do Józefowa. Gdy zwiad doniósł, że od BiłgoraIa zbliżają się kolumny wroga, zgrupowanie Lelewela i Ćwieka, liczące łącznie około 1100 ludzi, wycofało się pod Panasówkę, gdzie 3 IX doszło do bitwy. Siły nieprzyjacielskie pod dowództwem Steinberga liczyły 5 rot piechoty, 200 Kozaków i 4 działa. Nieprzyjaciel stracił około 360 zabitych i rannych. Straty powstańców wyniosły 35 zabitych (m.in. zginął baron Edward Nyary – Węgier dowódca kawalerii).
Po bitwie pod Panasówką po 3 dniach forsownych marszów, w niedzielę 6 września oddział zatrzymał się we wsi Otrocz, mniemając, że oderwał się wroga. Strudzeni powstańcy odpoczywali. Część oddziału uczestniczyła w nabożeństwie w miejscowym kościele.
Na stacjonujący oddział niespodziewanie uderzyli Rosjanie pod dowództwem pułkownika Jałoszyna. Kpt. Czaplicki przez 2 godziny powstrzymywał Rosjan, a zgrupowanie wycofało się w kierunku Batorza. Płk Borelowski zwołał naradę sztabową, był przeciwny podejmowaniu walki. Sztab postanowił inaczej, motywując to dogodnym ukształtowaniem terenu i wąwozami w batorskim lesie, w których można zaskoczyć Rosjan. Tymczasem szpica kozacka weszła już do lasu. Nastąpiła wymiana ognia z udziałem artylerii carskiej. W międzyczasie część rosyjskich oddziałów obeszła pozycje powstańcze i zaatakowała odsłonięte lewe skrzydło powstańców. Płk Borelowski, chcąc uprzedzić Rosjan, wskoczył na konia i zebrawszy część ludzi próbował osłonić swoje jednostki, formujące się do ataku. Wtedy kula ugodziła go w nogę, a następna w brzuch, wyrywając część kręgosłupa. Umarł na polu walki. Szef sztabu mjr Wallisch próbował ratować sytuację, jednak i on został śmiertelnie ugodzony kulą. W bitwie pod Batorzem zginęło 30 powstańców, rannych zostało 47, w tym pary oficerów, a kilkudziesięciu wzięto do niewoli. Śmierć Lelewela wywarła deprymujące wrażenie na powstańcach, którzy załamali się, stracili animusz i wolę walki.
Należy pamiętać, że w powstaniu styczniowym brało udział około 1000 Węgrów, rewanżując się za udział Polaków z generałem Bemem w Wiośnie Ludów 1848 r. Walczyli oni również w oddziałach Lelewela. Już w marcu 1863 r. na wieść o powstaniu przybyło do oddziału Borelowskiego z Turcji 17 huzarów węgierskich z końmi i bronią. Wśród nich był hrabia Edward Nyary, który uprzednio brał udział w Wiośnie Ludów na Węgrzech z gen. Bemem. Zginął pod Panasówką. Pochowany został w Zwierzyńcu. Baron Wallisch – mjr huzarów, szef sztabu Lelewela – poległ w Batorzu. Walczyli również: oficer Rotony – ranny pod Panasówką, lejtnant Kobos, Laszlo i inni, których nazwiska trudno ustalić.
Według relacji mieszkańców Batorza urodzonych w II połowie XIX wieku większość miejscowych chłopów do powstania była przychylnie ustosunkowana. Przed powstaniem i w czasie jego trwania w kuźniach batorskich przekuwano kosy „na sztorc” używane do walki wręcz i mówiono, że chłopi z Batorza „należeli do powstania”. W stosunku do donosicieli, wyciągano konsekwencje, do wyroków śmierci włącznie.
Po bitwie, kiedy część powstańców rozproszyła się po lasach i wąwozach, chłopi dostarczali im jedzenie, opatrywali rany, ukrywali. Kiedy zelżały okowy zaborców już w okresie I wojny światowej rozpoczęto upamiętniać bohaterski czyn 1863 roku, prace kontynuowano w okresie międzywojennym i po wyzwoleniu.
W Batorzu w 1917 roku na mogile powstańców postawiono krzyż [21, s. 6]. W 1933 roku na cmentarzu ufundowano pomnik, w miejscu bitwy usypano kopiec, a na nim umieszczono płytę z popiersiem Borelowskiego i napisem: Przechodniu powiedz Ojczyźnie że za jej ukochanie tuśmy polegli. W roku 1963 Szkoła Podstawowa w Batorzu otrzymała imię Marcina Borelowskiego-Lelewela. W roku 1966 Izba Rzemieślnicza w Lublinie i Cech Rzemiosł Różnych w Kraśniku przeprowadził renowację pomnika i kopca oraz ufundował pamiątkową tablicę umieszczoną na budynku szkolnym. Ambasada Węgierska w 1991roku ufundowała dwie rzeźby w kształcie kopii poświęcone poległym Węgrom. W 1966 roku w Szkole Podstawowej w Batorzu utworzono izbę pamięci, a w 2007 roku otwarto Muzeum Wiejskie w Batorzu gdzie znajduje się ekspozycja poświęcona powstaniu styczniowemu.
Ps. W dniu 9.09.2023 roku w Batorzu, w 160 rocznicę bitwy odbędą się uroczystości upamiętniające to wydarzenie.
================================================================================================
Zdzisław Latos
PODZIĘKOWANIE ZA ŻYCZENIA I GRATULACJE
przekazane osobiście, telefonicznie i zamieszczone na stronie internetowej
z Okazji Jubileuszu.
Minęło 90 lat mojego życia w różnych warunkach:
politycznych, społecznych i gospodarczych.
Dzieciństwo przypadło na okres przed wybuchem II wojny światowej.
Wczesna młodość to wojna i okupacja – strach i niepewność jutra.
Po wyzwoleniu: nauka i praca w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej,
a następnie w Trzeciej Rzeczypospolitej.
Czas po zakończeniu pracy zawodowej w większości poświęciłem
działaniom celem „uchronienia od zapomnienia” kultury materialnej
i duchowej oraz osób, które wniosły wkład w rozwój lokalnych
środowisk. Czyniłem to poprzez publikacje książkowe, artykuły,
prelekcje, organizacje izb pamięci, muzeum wiejskiego i działalność plastyczną.
SERDECZNIE PAŃSTWU DZIĘKUJĘ.
Urzędów,27.08.2023 r. Z wyrazami wdzięczności
Zdzisław Latos
=======================================
Zdzisław Latos
POWSTANIE STYCZNIOWE część II
W dniu 23 I 1863 roku oddział powstańczy stoczył potyczkę z Rosjanami pod miejscowością Słupie koło Modliborzyc; w tym samym dniu nastąpiła nieudana próba ataku oddziału Ignacego Salomona, dziedzica Wolicy, na koszary w Janowie. W wyniku zdrady oddział został rozbity. W odwecie spalono dwory w tych miejscowościach [12,s. 26 stycznia kompania powstańców zaatakowała w Modliborzycach żołnierzy carskich z eskorty poboru wojskowego. Tego samego dnia powstańcy w sile ok. 80 osób, stacjonujący na folwarku w Woli Rachowskiej, zostali zaatakowani przez Rosjan.
Poległo dwóch powstańców, ośmiu zostało rannych, spłonęły zabudowania dworskie [18,s.31].
29 stycznia w Kol. Zamek k/Modliborzyc, w wyniku zdrady, zginął dowódca oddziału partii Modlińskiego Ignacy Salomon [12,s.31]. 8. lutego w pobliżu Zaklikowa doszło do potyczki zRosjanami, a 15. lutego koło Lipy. 20 marca oddział pod wodzą Ludwika Czechowskiego został zaatakowany w pobliżu Potoka Dolnego przez Rosjan, zginęło 6. powstańców. 21 marca ponownie doszło do walki partii Czechowskiego pod miejscowością Ciosm gdzie poleglo 17 powstańców, a 40. było rannych. [4,s.49].
28 kwietnia została stoczona walka w Bobach koło Urzędowa. Słabo uzbrojoną partią utworzoną w okolicach Bychawy dowodził Czerwiński, który poległ w boju wraz z 29. powstańcami [18,s.31].
24 maja liczący około 210 ludzi oddział Marcina Borelowskiego-Lelewela zdobył magazyny straży granicznej w Zaklikowie, poprawiając znacznie w ten sposób swoje zaopatrzenie. [2].
30 maja pod Chruśliną koło Urzędowa doszło do nierozstrzygniętego starcia powstańców dowodzonych przez pułkownika Marcina Borelowskiego i rozbitków Koskowskiego w liczbie 180 strzelców i 30 jazdy z oddziałem rosyjskim Rakuzego i Miednikowa. Pomimo przewagi przeciwnika, dzięki odpowiedniej strategii Lelewela zadano nieprzyjacielowi duże straty, ok. 100 zabitych i rannych. Straty własne – 16 zabitych [10,s.7].
27 czerwca koło Wilkołaza powstańcy z oddziału H. Wagnewa zaatakowali żołnierzy rosyjskich przeczesujących lasy. [3,s.50].
18 lipca pod Polichną doszło do boju pomiędzy oddziałem płk Tomasza Wierzbickiego, liczącym ok. 350 ludzi, a rosyjskim oddziałem mjr Władczyki, w skład którego wchodziły 4 roty piechoty i secina Kozaków [3,s.50].
4 sierpnia oddział pod dowództwem Heydenreicha „Kruka”, przy współdziałaniu z oddziałami Ruckiego, Lutyńskiego i Jarockiego, stoczyły zwycięską bitwę pod Chruśliną w rejonie Bobów i Moniak z silnym oddz. Miednikowa. W bitwie brało udział ok. 800 strzelców, 600 kosynierów i 200. kawalerzystów. Straty Polaków – 30-40 zabitych i rannych, straty Rosjan około 100 zabitych.
31 sierpnia oddz. Lelewela liczący ok. 210 ludzi, powracając z Galicji, zdobył magazyny straży granicznej w Zaklikowi ; ścigany przez Rosjan pomaszerował w kierunku Józefowa, następnie do anasówki. Po stoczonym boju 3 września podążył w kierunku Otrocza i Batorza, gdzie 6.września doszło do bitwy [3,s.50]
23 października stoczono bitwę pod Łążkiem-Borowem-Wólką Szczecką gm. Annopol; połączoneoddziały mjr Edwarda Ślaskiego i gen. Aleksandra Waligórskiego, zostały zaatakowane przezścigające kolumny carskie. Straty powstańców były znaczne – poległo 35. 30 listopada oddział Krysińskiego i Kozłowskiego został aatakowany w Hucie Krzeszowskiej przez Rosjan, którymi dowodził porucznik von Bach z Janowa Lubelskiego. Poległo 8. powstańców, a 15. było rannych. W odwecie powstańcy w nocy z 2./3. grudnia zaatakowali śpiących na kwaterach w Momotach rosyjskich żołnierzy.[4,s.71].
W nocy 21 grudnia z Galicji w okolicach Kochan wkroczył do Królestwa płk Lucjan Dąbrowski. Pod Potokiem Wielkim i Potokiem Stany partię zaatakowały wojska rosyjskie pod dowództwem mjr Łukasiewicza. W walkach zginęło co najmniej 14 powstańców. Z resztą partii Dąbrowski odszedł w okolice Polichny, gdzie przy drodze Janów-Kraśnik wpadł w zasadzkę Kozaków. Zginęło 39 powstańców.
========================================
Zdzisław Latos
MUZEUM W URZĘDOWIE Czy miasto Urzędów stać na nowoczesne muzeum z tradycjami?
Pod takim tytułem w „Bractwie” nr 308 z kwietnia 2023 roku ukazał się artykuł autorstwa Macieja Jastrzębskiego. Zbyteczny znak zapytania. Stać!
Autor wspomina, że w latach 30-tych ub. w. kierownik szkoły w Urzędowie Michał Pękalski wystąpił z inicjatywą utworzenia muzeum. Jednak wybuchła wojna. Po wyzwoleniu został inspektorem szkolnym w Kraśniku, następnie przeniósł się do Biłgoraja gdzie utworzył „Muzeum sitarstwa”
Po wielu latach w programie powstałego w 1984 roku „Towarzystwa Ziemi Urzędowskiej” umieszczono zapis, jako jedno z zadań: „Utworzenie placówki muzealnej”. W tym zakresie nic dotychczas nie zrobiono. Inne zadania programu były i są realizowane.
Bardzo dobrze, że autor wiedział o cennej inicjatywie Pana Pękalskiego, a szkoda, że nie wiedział, a może zapomniał o utworzonej w 1973 roku „Szkolnej izbie pamięci” w Urzędowie. Przeto poniżej przypominam.
Od 1953 roku jestem związany z Urzędowem rodzinnie. Jako stały mieszkaniec od 1972 roku zająłem się poznaniem bogatej historii Urzędowa, szczególnie garncarstwa, innych rzemiosł i zawodów.
Z tego zakresu opracowałem i opublikowałem”
1. „Dzieje sztuki garncarskiej w ośrodku urzędowskim ”Praca mgr, 1978 UMCS
2. „Garncarstwo Urzędowskie – Zarys dziejów”. 1990 r.
3. „Urzędów – Przewodnik”. 2008 r.
4. „ Garncarstwo i inne rodzaje rzemiosł oraz handel w Urzędowie
od XVI do XX wieku. 2010 r.
5. „Śladami ginących zawodów zwiedzamy Urzędów”. 2014 r.
Autor artykułu przytacza dane z powyższych publikacji nie podając źródeł.
W czasie mojego „Benefisu” 19 marca 2023 r, w Urzędowie, garncarz Zygfryd Gajewski gratulując mi osiągnięć powiedział: „Poprzez wydawnictwa o garncarstwie rozsławił pan Urzędów nie tylko w kraju, ale i za granicą a nie zamieścili wzmianki o tym w „Dziejach Urzędowa”. Urzędowski garncarz to zauważył. Pocieszającym dla mnie jest fakt, że społeczność Urzędowa i zaproszeni goście pozytywnie ocenili moją działalność na rzecz promocji Urzędowa, licznie przybyli na „Benefis” i podziwiali część artystyczną przygotowaną przez Grupę Literacką „Preludium” i młodzież Szkoły Podstawowej im. Władysława Jagiełły. Bardzo dziękuję.
Po zapoznaniu się z dostępną wiedzą o bogatej historii Urzędowa, widząc zachodzące zmiany w różnych dziedzinach, postanowiłem uchronić od zapomnienia kulturę duchową i materialną oraz ludzi, którzy wnieśli wkład w rozwój lokalnej społeczności poprzez wydawnictwa, malarstwo i tworzenie placówek muzealnych. Z tego zakresu miałem doświadczenie, ponieważ pracując jako dyrektor szkoły w Batorzu w latach 1951 – 1972 utworzyłem pierwszą w powiecie kraśnickim „Szkolną izbę pamięci” otwartą w 1966 roku. Ponadto byłem inicjatorem i współtwórcą „Muzeum Wiejskiego w Batorzu” w 2008 roku. (Opis w Internecie. Muzeum: Urząd Gminy Batorz ).
Jako dyrektor szkoły w Urzędowie w latach 1972 – 1974 współpracując z Tadeuszem Surdackim – regionalistą, kierownikiem Archiwum Powiatowego w Kraśniku, po przejęciu zasobów archiwalnych i innych zbiorów od rodziny Aleksandra Golińskiego oraz zebranych w Urzędowie utworzyłem w 1973 roku „Szkolną izbę pamięci”.
Odchodząc na stanowisko Zastępcy Inspektora Wydziału Oświaty w Kraśniku protokółem z dnia 18 listopada 1974 roku przekazałem następcy Janowi Osiakowi „Izbę pamięci”. Protokół zdawczo – odbiorczy zawiera 89 pozycji o łącznej liczbie 389 dokumentów i eksponatów. Zastanawiam się, dlaczego nikt nie protestował, kiedy dyrektor likwidował „Izbę pamięci”? Nawet nauczyciel historii, czy bał się narazić? W latach następnych również nikt nie zainteresował się losem dokumentów i eksponatów. Ani Władze Gminy Urzędów podczas przekazywania szkoły przez dyrektora, jak również GOK, członkowie komitetu rodzicielskiego, Towarzystwo Ziemi Urzędowskiej, którego naczelnym celem jest upamiętnienie historii i ludzi Ziemi Urzędowskiej. Wszyscy w tej sprawie byli bezczynni.
Niestety moim następcom udało się usunąć „graty” ze szkół, najpierw w Batorzu, a następnie w Urzędowie. Ale uparłem się i ponownie „zagraciłem” Batorz, współtworząc w 2008 roku, przy pomocy wychowanków, Muzeum Wiejskie w Batorzu.
Należy zająć się losem eksponatów z urzędowskiej „Izby pamięci”.
Może coś zostało przydatnego do przyszłego muzeum?
Autor wspomina również o pomyśle TZU utworzenia skansenu oraz parku tematycznego: „Wioska ginących zawodów Lubelszczyzny”. Do scenariusza można by wykorzystać moją książkę p.t. „Śladami ginących zawodów zwiedzamy Urzędów”, w której scharakteryzowałem 36 ginących zawodów istniejących w Urzędowie, m. in. garncarstwo, młynarstwo, kowalstwo, krawiectwo i wiele innych.
Był również pomysł utworzenia we młynie należącym do rodziny Pomykalskich „Muzeum tradycji młynarstwa”. Prawdopodobnie zainwestowano tam znaczne fundusze. I nic się nie dzieje. Młyn stoi pusty.
Oby te projekty nie skończyły się jedynie na pomysłach i życzeniach.
W Urzędowie istnieją warunki lokalowe do powstania placówki muzealnej.
1. Budynek mleczarni z 1912 roku, który obecnie jest „odmładzany” poprzez wymianę dotychczasowych okien na „plastykowe”.
2. Nieczynne 3 młyny.
3. Obiekty po zlikwidowanych placówkach oświatowych.
4. W Urzędowie znajduje się jeszcze wiele eksponatów świadczących o kulturze materialnej przodków: sprzętów, narzędzi rolniczych i rzemieślniczych, wyposażenia wnętrza dawnych mieszkań, ubiorów i innych zabytków..
To ostatni dzwonek, kiedy można uchronić to od zniszczenia i zapomnienia wielowiekowego dorobku przodków. Zabezpieczmy to ku pamięci potomnych.
Życzę chęci do działania w tym zakresie.
Urzędów 3.05.2023 r. Zdzisław Latos
Komentaż
Szczepan Ignaczyński
Z. Latos. Niestety w Polsce nie ceni się pasjonatów. Zbierają różne przedmioty kultury dawnej, a potem to wszystko się rozmywa. Przykład Muzeum Regionalne w Kraśniku. Wprawdzie muzeum 24 Pułku jest jak najbardziej potrzebne, ale zaprzepaszczenie pracy regionalistów miejscowych budzi niesmak. Pozdrawiam. Sam zebrałem ponad 400 eksponatów napędzanych korbą ze wszystkich dziedzin życia z myślą o powołaniu "muzeum korby", ale na pomoc raczej nie ma co liczyć. Muzeum korby prawdopodobnie nie istnieje nigdzie na świecie.
==============================
BENEFIS Zdzisława Latosa
Ośrodek Kultury w Urzędowie
W niedzielę 19 marca odbyło się spotkanie "Zdzisław Latos - człowiek wielu pasji", przygotowane przez Grupę Literacką PRELUDIUM pod kier. instr. OK Józefa Barana i Jana Kowala. Jak mówi sam tytuł spotkania, Pan Zdzisław Latos to człowiek niezwykle uzdolniony i pracowity, regionalista, działacz społeczny, mieszkaniec Urzędowa, nauczyciel, dyrektor urzędowskiej szkoły w latach 1972-1974. Jest autorem wielu wydawnictw i publikacji, dotyczących Ziemi Urzędowskiej jak również historii powiatu janowskiego. Jest również zafascynowany sztuką, namalował wiele pięknych obrazów, ukazujących piękno naszej ziemi i zabytki. Jesteśmy dumni, że Ten człowiek mieszka w naszym środowisku i w ten sposób sławi naszą małą ojczyznę.
Gratulujemy serdecznie Panu Zdzisławowi tej pięknej pracy połączonej z pasją.
Życzymy dużo zdrowia i wiele radości z tego wspaniałego dorobku
Zdzisław Latos Urzędów, 22.03. 2023 r.
PODZIĘKOWANIE
Dnia 19 marca 2023 roku w Ośrodku Kultury w Urzędowie odbyło się spotkanie poświęcone mojej społecznej działalności publicystycznej i malarskiej, której motywem było „ocalenie od zapomnienia” kultury materialnej i duchowej oraz ludzi, którzy wnieśli wkład w rozwój miejscowości gdzie żyli i pracowali.
Inicjatorkami spotkania były Panie Maria Parczyńska i Elżbieta Kuśmiderska, członkinie Towarzystwa Ziemi Urzędowskiej - autorki scenariusza przy wsparciu Pani Teresy Kaźmierak – dyrektor Ośrodka Kultury w Urzędowie oraz pracowników tej placówki.
Część artystyczną na podstawie scenariusza: "Zdzisław Latos - człowiek wielu pasji", przygotowała Grupa Literacka „PRELUDIUM” pod kier. instr. OK Józefa Barana i Jana Kowala oraz Pani Renaty Żuber z młodzieżą Zespołu Szkół Ogólnokształcących im .Władysława Jagiełły w Urzędowie.
Serdecznie dziękuję:
- Organizatorom i realizatorom spotkania Paniom i Panom:
Marii Parczyńskiej, Elżbiecie Kuśmiderskiej, Teresie Kaźmierak
- Grupie Literackiej „Preludium”:
Józefowi Baranowi, Lechowi Dudzińskiemu, Janowi Kowalowi, Michałowi Kuśmiderskiemu, Urszuli Lewandowskiej, Józefowi Matysiakowi, Annie Puacz,
Barbarze Sajdak, Kazimierzowi Smolińskiemu Krzysztofowi Witkowi, Renacie Żuber.
- Modzieży szkolnej z Zespołu Szkół Ogólnokształcących im, W. Jagiełły.
Dziękuję Osobom, które uświetniły swą obecnością spotkanie:
- Andrzejowi Rolli – Staroście Kraśnickiemu
- Kazimierzowi Jagiełło -Przewodniczącemu Rady Miejskiej Urzędowa
- Recenzentom moich publikacji:
dr hab. Marioli Tymochowicz i mgr Ryszardowi Nowosadowi
- Stanisławowi Różyńskiemu, Honorowemu członkowi Polskiego Związku Pszczelarskiego
-Herbertowi Trukanowi, Prezesowi Kraśnickiego Towarzystwa Regionalnego w Kraśniku i Członkom Zarządu
-Przedstawicielom Uniwersytetu Trzeciego Wieku w Kraśniku
- Zaproszonym Gościom
- Koleżankom i Kolegom nauczycielom
- Licznie przybyłym mieszkańcom Urzędowa.
Jestem świadomy ogromnej pracy, jaki włożyli Organizatorzy w przygotowanie benefisu oraz mile zaskoczony ilością osób, które zechciały przybyć na spotkanie.
Wszystkim i każdemu z osobna jeszcze raz bardzo dziękuję.
Z wyrazami szacunku
Zdzisław Latos
================================================
Zdzisław Latos
O czym myślisz Zdzisławie?
Pojawia się to pytanie na stronie internetowej. Dziękuję, że uważacie mnie za myślącego, kiedy wokół widzimy wiele bezmyślności. „Myślę, więc jestem” i przypominam sobie „szczenięce” lata. A, że starzy lubią „bajać”, a zwłaszcza jak ich kto słuch, przeto bajam.
A, a to już słyszeliście! No to posłuchajcie (poczytajcie), mawiał Pan Jowialski. Ja tylko powtarzam.
ROK 1938 cz. I
Wydarzeniem, którym żyła większość mieszkańców Ludmiłówki były pogłoski o zbliżającej się wojnie, o „Zaolzie” i zakupie radia przez Koło „Wici”. Radio umieszczono w „wiciowej” świetlicy w niewykończonej izbie lekcyjnej, nieotynkowanej, bez podłogi, z prowizoryczną sceną i paru nieheblowanymi ławkami. Wrogu pomieszczenia, obok sceny postawiono etażerkę wykonaną przez prezesa Koła „Wici” Stanisława Wójcika z leszczynowych kijków (etażerka znajduje się w Kraśnickim Muzeum). Na etażerce postawiono radio zasilane baterią. Był to jedyne radio w Ludmiłówce, sala wypełniona była dorosłymi, młodzieżą i dziećmi. Chodziłem tam z rodzicami. Najbardziej interesowało nas dzieci nie jak ta skrzynka „gada”. Głos było słychać, gadającego nie widać. Zaglądaliśmy za etażerkę, a tam pusto. Nie rozumieliśmy, co radio mówiło, najważniejsze, że mówiło. Często słyszałem wielokrotnie wymieniane słowa „Zaolzie, Zaolzie”, widziałem zadowolenie zebranych, ale nic nie rozumiałem. Słowo to kojarzyło mi się ze łzami – nie wiem, dlaczego? Może dlatego¬¬¬, że niektóre kobiety ocierały łzy ze szczęścia, że mamy Zaolzie? Dopiero wiele lat później pojąłem sprawy funkcjonowania radia i Zaolzia.
Ps. W latach 1953-1956 służyłem w Wojskach Ochrony Pogranicza w rejonie Cieszyna. Podczas nielegalnych rozmów ( przez granicę) z Czechami i z mieszkańcami, którzy mieli posiadłości rolne za Olzą słyszało się przykre słowa związane z Zaolziem. Czesi nie darzyli nas sympatią.
Jak będzie „poczytność” to d.c.n.
Foto: Uroczystość w Urzędowie z okazji odzyskania Zaolzia, 2.10.1938 r
Z poważaniem: Zdzisław
=============================================
Zdzisław Latos
WYBORY do SEJMU w 1947 roku
Jeszcze bardziej dramatyczny przebieg miały wybory do Sejmu Ustawodawczego, które odbyły się 19 stycznia 1947 r. W kampanii wyborczej naprzeciwko siebie stanął Blok Demokratyczny składający sie z PPR, PPS, SD, SL i główny opozycjonista PSL.
PSL na czele ze Stanisławem Mikołajczykiem oraz inne ugrupowania opozycyjne miały jeszcze nadzieję, że uda się uratować resztki demokracji poprzez uzyskanie w Sejmie większości parlamentarnej. Aby do tego nie dopuścić, ówczesne władze oraz działacze terenowi używali różnych sposobów, aby ograniczyć udział w głosowaniu przeciwników politycznych. W Ludmiłówce silną organizacją było PSL, które miało wielu sympatyków. Aby ich zastraszyć, przed głosowaniem aresztowano najbardziej aktywnych, m.in. Stanisława Wójcika i Jana Szczerepę.
Największą niegodziwość popełniono w dniu wyborów, Moi Rodzice – członkowie PSL – udali się do Dzierzkowic, by spełnić obywatelski obowiązek. Niestety, nie mogli tego uczynić, ponieważ nie umieszczono ich na liście wyborców. Przypadek ten nie był odosobniony. Rodziny członków PSL spotkał podobny afront. Rodzice wrócili z „wyborów” bardzo rozgoryczeni, Matka płakała, nie mogła sobie tego darować. Pamiętam, jak płacząc krzyczała: „To co?! Ja nie jestem obywatelką Polski, o którą walczyłam?”.Podobny los spotkał rodzinę Antoniego Wojtaszka i innych członków i sympatyków PSL.
Wyniki wyborów zostały ogłoszone przez Państwową Komisję Wyborczą 3 lutego 1947 roku. Poinformowano, że frekwencja wyborcza wynosiła 89,9%. Na listę Bloku Demokratycznego miano oddać 80,1% głosów, na PSL – 10,3%, SP – 4,7%, PSL „Nowe Wyzwolenie” 3,5%. Inne listy uzyskały poparcie 1,4% głosów. Na ogólna liczbę 444 mandatów w sejmie PPR otrzymało 114, PPS – 116, SL - 109, PSL – 27, PSL „Nowe Wyzwolenie” - 7, SD – 41, SP – 15, osoby z prorządowej grupy katolickiej – 5, bezpartyjni – 10..Trudno określić jaki był prawdziwy wynik wyborów z 1947 roku, ponieważ zastosowano różnorodne metody fałszowania wyników głosowania. Wybory do Sejmu Ustawodawczego z 19 stycznia 1947 roku były istotnym wydarzeniem na drodze budowania systemu totalitarnego w Polsce. Kampania wyborcza prowadzona pod znakiem terroru oraz sfałszowane wyniki kończyły okres nadziei związanych z osobą Stanisława Mikołajczyka.
=======================================
Zdzisław Latos
REFERENDUM 1946 roku
W tych burzliwych i niespokojnych czasach odbyło się referendum i wybory do Sejmu Ustawodawczego, które określiły przyszłość polityczną i gospodarczą Polski na długie lata.
Celem referendum było „umożliwienie narodowi bezpośredniego wypowiedzenia
się w sprawie przyszłej konstytucji i przemian społeczno-gospodarczych.
Głosujący mieli odpowiedzieć na następujące pytania:
1. Czy jesteś za zniesieniem Senatu?
2. Czy chcesz utrwalenia w przyszłej konstytucji ustroju gospodarczego
zaprowadzonego przez reformę rolną i unarodowienie podstawowych gałęzi
gospodarki krajowej, z zachowaniem ustawowych uprawnień inicjatywy
prywatnej?
3. Czy chcesz utrwalenia zachodnich granic państwa polskiego na Bałtyku,
Odrze i Nysie Łużyckiej?
O granice wschodnie nie pytano, ponieważ to było bez nas ustalone w Jałcie i w Poczdamie.
Referendum odbyło się 30 czerwca 1946 r. w atmosferze „ostrej walki klasowej”. Wprawdzie wewnętrzny wróg, obszarnicy i kapitaliści zostali „unieszkodliwieni” , wymyślono nowego wroga: Polskie Stronnictwo Ludowe i kułaków.
„ Blok demokratyczny” (PPR, PPS, SL i SP) wzywał do odpowiedzi „3x tak” na wszystkie pytania. PSL było przeciwne zniesieniu Senatu.
Prawicowe ugrupowania polityczne, które najwięcej straciły na zmianie ustroju, nawoływały aby odpowiedzieć „nie” na wszystkie pytania. Szczególnie nie do zaakceptowania było dla nich drugie pytanie ponieważ utracili latyfundia na Wschodzie i ziemię oraz fabryki w pozostałej części ziem polskich.
Przed referendum prowadzona była na szeroką skalę akcja propagandowa. Odbywały się zebrania, wiece, pojawiały się ulotki, plakaty i napisy wapnem lub farbą na budynkach i płotach: „3x tak”, „2x tak”, „3x nie”, które były zamazywane, zdzierane, niszczone.
Milicja Obywatelska i Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej (ORMO)
ścigały przeciwników politycznych niszczących hasła „bloku demokratycznego”
i umieszczających swoje. Nie obyło się bez aresztowań i ofiar. Przed referendum zginęli w Dzierzkowicach: Bronisław Michota z Dzierzkowic i Józef Oblewski z Bęczyna, którzy niszczyli napisy i plakaty PPR.
Większość mieszkańców Ludmiłówki poparła stanowisko PSL. Wyniki referendum były zgodne z oczekiwaniami PPR. Trudno ufać oficjalnym wynikom, ponieważ w komisjach referendalnych zasiadali w większości członkowie i sympatycy partii rządzącej.
=============================================
Zdzisław Latos
RESORT
Był czerwiec 1946 roku. W pochmurny dzień, przyjechał gospodarz z Dzierzkowic, aby posiać łubin w życie na poplon, a ponieważ zaczął padać deszcz, uwiązał konia pod lipą, sam zaś poszedł do swego znajomego – naszego sąsiada.
W niedługim czasie zajechały przed dom 3 furmanki wojska czy partyzantów, umundurowanych, którzy zaszli do mieszkania. Zaczęli legitymować przybyłego.
Tłumaczył, że jedzie siać łubin i pochodzi z Dzierzkowic. A oni na to:
„W Dzierzkowicach to fajne chłopy, same "akowce i bechowce”. Ten – ośmielony – zaczął mówić, że tak i owszem, on też należał do BCh. Położyli go na ławie i bili „kopyścią” w gołe pięty. Wył z bólu. Okazało się, że byli oni z Resortu Spraw Wewnętrznych Urzędu Bezpieczeństwa. O tym przykrym zajściu opowiadała sąsiadka Krystyna Łukanta. Trudno było rozeznać, kto był kim. Należało liczyć się ze słowami.
Prawdziwe okazało się przysłowie: „Jest to cnota nad cnotami, trzymać język za zębami”.
W czasie odwiedzin chorego kuzyna w szpitalu, w kwietniu 2000 r. paru chorych w podeszłym wieku, rozmawiało o czasach okupacyjnych i nieco późniejszych. Włączyłem się do rozmowy i przytoczyłem powyższą historię nieznanego mi „bechowca” z Dzierzkowic.
Jakież było moje zaskoczenie, gdy jeden z chorych poderwał się z łóżka i krzyknął: „Panie, to byłem ja, to mnie bili” i opowiedział całe zajście. Był to Edward Cieślik, ur. w 1920 r. w Podwodach. Opowiadał, że nie był w stanie siać łubinu, namoczył płachtę w błocie, obłożył nogi i pojechał do domu.
=========================================
Zdzisław Latos
Dzień Matki Boskiej Gromnicznej
W dniu 2 lutego b.r przypomniał mi się Borów i inne tragedie z okresu wojny i okupacji. Wieczorem 2 lutego, w dzień świąteczny poszedłem do ciotki mającej dorastającą córkę, do której zaczęła przychodzić kawalerka. Lubiłem posłuchać jak starsi opowiadają różne historyjki. Ten pogodny nastrój przerwał Janek Socha, który wpadł do mieszkania i ze strachem powiedział: „Pali się Księżomierz!”. Wybiegliśmy wszyscy i zobaczyli łunę. Słychać było dalekie strzały i wybuchy. Długo staliśmy bezradnie. Starsi doszli do wniosku, że to nie Księżomierz, może Gościeradów, a może jeszcze dalej. Na drugi dzień rozeszła się wieść o tragedii Borowa, Szczecyna i przyległych wsi.
W niedługim czasie po tej tragedii młodzież z Ludmiłówki i okolicznych wsi śpiewała:
W dzień Matki Boskiej Gromnicznej
Straszne się tam rzeczy działy
Na wioskę Borów nad Wisłą
Spadły niemieckie oddziały
Zaczęli rzucać granaty
Wpośród modlących się ludzi
Jezus na krzyżu rozpięty
W łotrach litości nie wzbudził
Było tych strofek wiele i o tym, że:
Księdza wraz z ludźmi zabili
A organista gdzieś się oddalił
I tak swe życie ocalił itd.
Niestety, słyszało się również o mordach i walkach bratobójczych pomiędzy oddziałami partyzanckimi należącymi do różnych ugrupowań politycznych. Wcześniej opowiadano o wymordowaniu gwardzistów pod Borowem 4 lipca 1943 r., gdzie zginęło 30 partyzantów AL. Jednego znałem, był to młodszy brat Edwarda Gronczewskiego „Przepiórki”. O tej tragedii również śpiewano. Zapamiętałem fragmenty:
….Trzydziestu gwardzistów
Leży w Szczeckim Dole…
Borów znasz
Tam panowie endecy
Wbili naszej Gwardii Ludu
Nóż w plecy…
W walkach w Owczarni, 4 maja 1944 r., poległo wielu AK-owców. W akcji odwetowej za poległych w Owczarni 2 lipca 1944 r. zginęło pod Stefanówką kilkunastu AL-owców. W bitwie pod Marynopolem, 22 kwietnia 1944 r., poległo siedmiu partyzantów z oddziału NSZ i dziewięciu z AL. Straszne to były czasy!
==================================
Zdzisław Latos
PO WOJNIE
Kiedy wojna toczyła się jeszcze nad Wisłą, a następnie nad Odrą i pod Berlinem, chodziłem do szóstej klasy Szkoły Powszechnej w Dzierzkowicach-Rynku, a od września 1945 roku do gimnazjum w Kraśniku. Pomimo, że wojna odeszła daleko na zachód u nas toczyła się wojna domowa. Pozostały liczne oddziały w podziemiu i łudziły się nadzieją, że lada dzień przyjdą Amerykanie na czele z gen. Andersem. Obok ludzi walczących o swoje idee, dużo było bandytów i złodziei, szermujących patriotycznymi i niepodległościowymi hasłami. Były napady i grabieże. Pewnej nocy wpadła taka banda i do nas. Zażądali kluczy od obory, a gdy Ojciec nie chciał dać, szturchali go kolbami i krzyczeli: „Sprzedaliście Ruskim dziewięć województw”. Już w tym czasie wiedziałem, że chodzi o województwa od wileńskiego po stanisławowskie, ponieważ uczyłem się geografii z przedwojennego podręcznika. Ale wiedziałem też, że ojciec tych województw nie sprzedał, należał do BCh, które takim handlem się nie zajmowały. Skończyło się na tym, że „zarekwirowali” świnię, zastrzelili ją w oborze i pojechali w kierunku Dzierzkowic. A jeszcze nakazali, aby siedzieć cicho i nic nie gadać, bo…
Po pewnym czasie Ojciec, będąc w „knajpce” w Dzierzkowicach podzielił się uwagą,
kto mu ukradł świnię i kto zakosztował z niej mięsa. Nie trzeba było długo czekać. Za parę dni, w biały dzień przyjechali samochodem i dotkliwie pobili Ojca za to, że „nie trzymał języka za zębami”. Trzeba było wiedzieć, co i do kogo się mówi. A najlepiej nie mówić nic.
===================================
Zdzisław Latos
DZIADY NA OBIADY
We wrześniu 1944 roku rozpocząłem piąty rok nauki w Ludmiłówce Rodzice doszli do wniosku, że po czteroklasowej szkole do żadnej szkoły średniej się nie dostanę – a chcieli, abym się uczył dalej. Po uzgodnieniu z kierownikiem szkoły w Ludmiłówce i w Dzierzkowicach zostałem z końcem października przyjęty do klasy szóstej Szkoły Powszechnej w Dzierzkowicach-Rynku. Na uczęszczanie do Dzierzkowic zdecydował się również mój kolega Janusz Szczerepa. Zaczęła się codzienna wędrówka, 7 km w jedną i 7 km w drugą stronę, po błocie i grudzie, w deszczu i śnieżycy, w dni mroźne i upalne. Aby zdążyć na godzinę 8.00, wychodziłem z domu o godzinie 6.00, wstępowałem po Januszka i szliśmy, w zależności od pogody różnymi drogami. Idąc ze szkoły, specjalnie się nie śpieszyliśmy, tym bardziej, gdy po zjedzeniu pajdy razowego chleba z masłem lub ze słoniną nie doskwierał głód. Do domu w okresie jesienno--zimowym docieraliśmy prawie o zmroku. Pomimo tych trudności, nowego środowiska szkolnego, nowych nauczycieli, niezbyt przychylnej atmosfery ze strony niektórych kolegów (nazywano „zolesiokami”), nie odbiegaliśmy poziomem od miejscowych uczniów.
Nauczyciele, m.in. Piecykowie i Gąsiorowscy, doceniali nasz trud i kiedy zorganizowano w organistówce dożywianie dla dzieci ludności wysiedlonej z ziem wcielonych do Rzeszy i ewakuowanych z terenów przyfrontowych oraz biednej miejscowej ludności, zaproponowali, abyśmy tam uczęszczali po lekcjach.
Nasi wychowawcy doszli do wniosku, że po przejściu kilku kilometrów i pobycie paru godzin w szkole talerz zupy by się nam przydał. Pod opieką nauczycieli duża grupa dzieci, wśród nich i my, poszliśmy po lekcjach na obiad. Była zupa – taki krupnik z ziemniakami, z dużą ilością kęsów mięsa z konserw „UNRRA”, gorący, z chlebem. Bardzo wszystkim smakowała. Rozgrzani i syci poszliśmy do domu. Następnego dnia po lekcjach, również pod opieką nauczyciela, szliśmy od szkoły do organistówki na zupę, a za nami cała banda chłopców krzyczących: „Dziady na obiady, dziady na obiady!!!”. Dyskretnie wycofaliśmy się z szeregu, przełknęli ślinkę i już więcej noga nasza tam nie stanęła.
Foto: Nauczyciele Szkoły Podstawowej w Dzierzkowicach-Rynku: Kierownik Szkoły-Jan Gąsiorowski z Żoną, Piecykowie (Krzemińscy), Prószyńska,
Paulina Dumańska, X (?). Rok 1944.
========================================
Zdzisław Latos
POWSTANIE STYCZNIOWE W OKRĘGU JANOWSKIM 1
W końcu 1862 roku wrzenie rewolucyjne narastało. Aby zapobiec wybuchowi powstania władze carskie zarządziły na dzień 14/15 stycznia 1863 roku „brankę” – pobór do rosyjskiego wojska. To przyśpieszyło wybuch powstania.
Spiskowcy na bezpośrednie przygotowanie powstania mieli niewiele czasu, ponieważ czas wybuchu podano 15 stycznia 1863 roku. W tym czasie na terenie Lubelszczyzny zaprzysiężonych było około 5 tysięcy osób.
W Kraśniku, w nocy z 22. na 23. stycznia 1863 roku, o godzinie wpół do dziesiątej odezwały się dzwony kościelne, wzywając na zbiórkę uczestników powstania. Oczekując na przybycie powstańców z Urzędowa rozbili kasę miejską, zabierając ponad 230 rubli i ruszyli w kierunku Janowa. W Stróży dopędziła ich partia z Urzędowa, na czele z księdzem Władysławem Biernackim i pomaszerowała w stronę Janowa. Ze względu na szczupłość sił i słabe uzbrojenie nie doszło do ataku na załogę rosyjską.
W dniu 23 I 1863 roku oddział powstańczy stoczył potyczkę z Rosjanami pod miejscowością Słupie koło Modliborzyc; w tym samym dniu nastąpiła nieudana próba ataku oddziału Ignacego Salomona, dziedzica Wolicy, na koszary w Janowie. W wyniku zdrady oddział został rozbity. W odwecie spalono dwory w tych miejscowościach. 26 stycznia kompania powstańców zaatakowała w Modliborzycach żołnierzy carskich z eskorty poboru wojskowego. Tego samego dnia powstańcy w sile ok. 80 osób, stacjonujący na folwarku w Woli Rachowskiej, zostali zaatakowani przez Rosjan. Poległo dwóch powstańców, ośmiu zostało rannych, spłonęły zabudowania dworskie. Pomimo pierwszego niepowodzenia akcja powstańcza rozwijała się, dochodziło do licznych potyczek
1.Z.Latos, „Powstanie styczniowe w Okręgu Janowskim”, w: „Powstanie styczniowe na Lubelszczyźnie” . pod red. Sławomira Partyckiego. Lublin 2014 r”. s.118.
===============================================
Zdzisław Latos
KONIEC OKUPACJI X
Pamiętam ostatnią noc przed wyzwoleniem spędzoną w Brzozowym Dole pod Dzierzkowicami. Padał deszcz. Siedzieliśmy w jamach w zboczach wąwozu. Przy drzewach uwiązane były krowy i konie, które od czasu do czasu porykiwały i rżały. W niedalekiej odległości od nas Niemcy okopali działo, które całą noc prowadziło ogień w kierunku Urzędowa. To samo czyniła niemiecka artyleria znajdująca się w rejonie Ludmiłówki. Rosjanie salwami odpowiadali na ogień niemieckich dział. Pociski świszcząc przelatywały nad nami. W końcu artyleria rosyjska zlokalizowała niemieckie działo znajdujące się w pobliżu nas i zaczęła je ostrzeliwać. Pociski rozrywały się w pobliżu, bydło porykiwało ze strachu, a konie usiłowały urwać się z uwięzi. W sąsiednim wąwozie szrapnel zabił mieszkańca Księżomierzy (prawdopodobnie Woźnicę) i ranił parę osób. Noc ta była straszna i wydawała się nie mieć końca. Nad ranem zapanowała cisza, działo znajdujące się nieopodal zamilkło. Mżył deszcz. Zaczęło się rozwidniać. Ktoś wyjrzał z wąwozu na otwarte pole i krzyknął: „Ruskie!”. Wybiegliśmy uradowani z naszych nor na pole i zobaczyliśmy radzieckich żołnierzy rozwijających linię telefoniczną. Gdy nas ujrzeli, krzyknęli: „Hitler kaput, germańców niet!”.
Gdy się dobrze rozwidniło, wybraliśmy się z Mamą i sąsiadami, aby zobaczyć, co się dzieje w domu. Droga była rozmiękła, padał w dalszym ciągu drobny deszcz. Idąc, napotykaliśmy wdeptaną w błoto pogubioną broń, amunicję i inny sprzęt wojskowy. Widać było, że Niemcy pośpiesznie opuszczali ten rejon. Nie zdążyli również zabrać nękającej nas całą noc armaty.
Kiedy dobiegliśmy do wsi, zobaczyliśmy kolumnę czołgów, zaprzęgi konne ciągnące działa, żołnierzy siedzących na czołgach, jadących na mułach i idących pieszo, utrudzonych, zabłoconych, okrytych pałatkami. Gdy zbliżyliśmy się na odległość około 15 m od przejeżdżającego wojska, od strony Aleksandrowa posypał się grad kul na oddziały wyjeżdżające ze wsi. Słychać było strzały i wybuchy. Żołnierze zaczęli krzyczeć, abyśmy się położyli na ziemi, sami też zeskoczyli z czołgów. Padliśmy do rowu podtopionego wodą. Nad nami świstały kule i strącały liście z drzew. Rozpoczął się bój pod Aleksandrowem. Niemcy stawiali silny opór, ponieważ w czasie okupacji przygotowali pas umocnień parę kilometrów przed Wisłą, złożony z bunkrów połączonych rowami. Bój toczył się. Trudno określić, ile to trwało. Nam, leżącym w wodzie i błocie, w dodatku ciężko przestraszonym, wydawało się bardzo długo. Kiedy zapadła cisza, poszliśmy do domu. Zastaliśmy Babcię całą i zdrową. Tylko piwnica była ograbiona z różnych rzeczy ukrytych tam przed pożarem. Najbardziej żałowaliśmy z bratem zniszczonych ozdób choinkowych.
Przed południem błysnęło słońce i zrobiła się piękna pogoda. Oddziały śpieszyły w kierunku Wisły. W niedługim czasie zaczęto zwozić rannych do punktu opatrunkowego znajdującego się u sąsiada Aleksandra Kutniewskiego. Opatrzeni ranni leżeli na słomie w stodole, na poddaszu i strasznie jęczeli. Pamiętam zakrwawione bandaże i słowa prośby jęczących: „Towaryszcz, ubij”. Opatrzonych układano na ciężarowych samochodach i odwożono do Kraśnika. Trzech zmarłych pochowano przy gościńcu naprzeciw domostwa Wyganowskiej. Pośrodku spoczął „starszyna”, obok szeregowcy. Na grobach umieszczono słupki z imiennymi tabliczkami. Poległych bezpośrednio w boju pogrzebano pod Aleksandrowem i Osadami.
Tak minęło pięćdziesiąt dziewięć długich okupacyjnych miesięcy i rozpoczął się pierwszy dzień wolności. Różnie potoczyły się losy ludności i uczestników walki zbrojnej w okresie niemieckiej okupacji. Większość przystąpiła do pracy przy odbudowie Kraju oraz w prywatnych i państwowych gospodarstwach rolnych, fabrykach i różnych zakładach pracy. Niektórzy zdecydowali się osiedlić na „Ziemiach Odzyskanych”. Znaczna część „przerośniętej” młodzieży i dawnych partyzantów kontynuowała naukę w szkołach średnich i na wyższych uczelniach. Pewna ilość osób z prawicowych ugrupowań była represjonowana. Część z antykomunistycznego podziemia pozostała w konspiracji i kontynuowała beznadziejną walkę. Wróg został pokonany. Zrobiła się pustka. Bez wrogów nie można rządzić krajem. Szukano nowych wrogów i znaleziono”: imperialistów, akowców, ludowców Stanisława Mikołajczyka i „ kułaków”. Kontynuowano walkę polityczną i klasową.
Foto: Cieślicki Edward Marcin (1903-1989)1 uczestnik wojny 1920,1939 i 1945 roku. Komendant „Strzelca” i OSP w Urzędowie. Członek AK. Jako uciekinier z niemieckiej niewoli i komendant OSP ukrywał się w czasie okupacji. W 1944 roku w stopniu sierżanta wcielony został do LWP. Zdemobilizowany w 1946 roku powrócił do Urzędowa. Pracował w gospodarstwie rolnym oraz społecznie w straży pożarnej i innych organizacjach. 1. Słownik biograficzny ziemi kraśnickiej. Kraśnik 2020 r. s. 52
===========================================
Zdzisław Latos
PRZED WYZWOLENIEM IX
Na początku lipca 1944 r. można było zauważyć wzmożony ruch: na ziemi – oddziałów partyzanckich, na niebie – samolotów. Coś się zbliżało. U każdego robiło się coraz „cieniej w oborze i w komorze”, ponieważ Niemcy pozostawili gospodarzom tylko po jednej krowie, a skromne zapasy żywności wyczerpywały się.
Rodzice poszli kosić żyto na działkę położoną w Kol. Zalesie. Wcześniej już opowiadano, że nie można dostać się do Kraśnika, ponieważ szosą w kierunku Wisły jadą wojska niemieckie. Nocą słychać było dalekie pomruki artylerii i chrzęst gąsienic czołgów jadących szosą z Kraśnika do Annopola.
W tym czasie gruchnęła wieść, że Ukraińcy wyrżnęli mieszkańców Urzędowa i zbliżają się do Dzierzkowic. Przed wieczorem wycofujące się wojska dotarły do Ludmiłówki, która nie mogąc pomieścić się na szosie Lublin–Annopol, skierowała część jednostek od Wilkołaza przez Urzędów i Dzierzkowice w kierunku Wisły. Między kolumnami i taborami wojskowymi ewakuowała się również ludność cywilna. Byli to przeważnie osadnicy niemieccy i Ukraińcy wysługujący się Niemcom.
Most w Annopolu był bombardowany, detonacje słychać było doskonale. W drodze powrotnej myśliwce ostrzeliwały z broni pokładowej ciągnące kolumny. Przejeżdżające obok Ludmiłówki oddziały robiły wypady do wsi, więc pozostawanie w domu było niebezpiecznie. Na gospodarstwie pozostała Babcia – staruszka, która nie chciała uciekać, mówiąc: „Wola Boska, ja się ze swoich śmieci nie ruszę”, my zaś udaliśmy się z dobytkiem w pole. Konie i krowę uwiązał ojciec u wozu, a dla nas zrobił posłanie w „dziesiątku” skoszonego żyta. Noc była niespokojna. Słychać było odległe wystrzały, warkot czołgów i samolotów, pomruki artylerii. Od czasu do czasu na niebie pojawiały się „dziwne latarnie”, które oświetlały teren. Po ich wygaśnięciu następował głęboki mrok.
W pewnym momencie usłyszeliśmy w dość bliskiej odległości dwa strzały karabinowe. . To nas zaniepokoiło, ale potem, poza „normalnymi” odgłosami tamtej nocy, nic nadzwyczajnego się nie działo. Rano dowiedzieliśmy się o dwu tragediach. Od przejeżdżających wojsk odłączył się Ukrainiec, który przeszedł przez całą wioskę i nikogo nie spotkał, ponieważ wszyscy mieszkańcy opuści domy. Jedynie w naszym końcu wioski, odległym o 1,5 km od trasy przemarszu wojsk, przebywało w domach parę rodzin. Gdy rodzina Czernelów usłyszała nadchodzącego osobnika, zaczęła uciekać. Padł strzał, Katarzyna Czernel została ranna w nogę, zdołała jednak uciec i dopiero zorientowała się, że jest ranna, gdy przez cholewę buta zaczęła przelewać się krew. Nie miał szczęścia 20-letni Czesiek Pawłowski, nasz sąsiad, który gdy usłyszał strzał, a następnie jakieś odgłosy, zaczął uciekać w pole. I wtedy padł drugi strzał. Kula trafiła go prosto w serce. Rano pochowano Cześka pod jabłonką. Dopiero po dwu tygodniach spoczął na cmentarzu w Dzierzkowicach. Był to dobry, spokojny, pracowity chłopak, miłośnik koni. Polityka go nie interesowała, nie należał do żadnej organizacji i tak zginął w przededniu wyzwolenia.
Na wieść o śmierci Czesława uciekliśmy do Brzozowego Dołu, położonego między Ludmiłówką a Dzierzkowicami. Było tam już dużo rodzin z pobliskich wsi.
Foto: Czesiek Pawłowski i jego ulubione konie, wiosna 1944 r.
================================
Zdzisław Latos
STRACHY VIII
Pewne miejsca, związane z legendami ,strachami, mrożącymi krew w żyłach opowieściami, przetrwały i znane są mieszkańcom Ludmiłówki i Dzierzkowic. . Do snucia gawęd było wiele okazji, szczególnie w zimowe wieczory kiedy przy zakopconej lampie naftowej, a czasem przy błysku łuczywa palącego się pod kuchnią, zbierali się mieszkańcy po chałupach, gdzie kobiety przędły kądziel na wrzecionach, a mężczyźni gwarzyli o polityce, o dawnych czasach, o służbie wojskowej, o wojnach, o biedzie, o niedostatku, o wilkach co zjadły jednego z pierwszych osadników, że tylko nogi w butach zostały. Żelaznym repertuarem takich pogawędek były również strachy, południce, zmory, czarownice i inne upiory. Czas wojny i okupacji dostarczył wiele nie wyimaginowanych, a rzeczywistych strachów o bestialstwach, zabójstwach, łapankach więzieniach, o których również mówiono. Dzieci ,nasłuchawszy się tego wszystkiego, przed snem nakrywały głowy pierzyną, bo czuły lęk. Bardziej strachliwe nie wychylały nosa wieczorem poza próg chaty, nie mówiąc już o tym, aby ośmieliły się wejść na ciemny strych. Czasem z tego lęku wyrastały, ale w pewnych wypadkach pozostawiało to ślady w psychice na długie lata. Miejscem od wieków otoczonym nimbem tajemniczości i związanym z wieloma legendami i opowieściami jest część drogi między Dzierzkowicami a Ludmiłówką, przebiegającą przez dwa głębokie wąwozy, od niepamiętnych czasów nazywana „Złamanym Mostem”. W pobliżu znajdowała się karczma. Karczmarz miął piękną córkę, w której zakochał się syn pańszczyźnianego chłopa i pragnął pojąć ją za żonę. Ona jednak zwlekała ze ślubem. Pewnego razu w oberży zatrzymał się bogaty panicz, którego szynkarka urzekła urodą. Dziewczyna wyobrażała sobie z nim lepsze życie. Kochankowie często spotykali się na pobliskim moście. Wiedziony zazdrością poprzedni kochanek poderżnął słupy pod mostem kiedy wchodzili narzeczeni. Obydwoje wpadli w głęboki jar ponosząc śmierć. Do dziś o północy odbywają się tam harce nieczystych duchów, pieją koguty na znak pokuty niewiernej kochanki.
Foto: Złamany Most
=======================================
Zdzisław Latos
POWRÓT TATY V
Mamusia nauczyła nas wiersza p.t. „Powrót taty”.„Tato nie wraca ranki i wieczory we łzach go czekam i trwodze...pełne zwierza bory i pełno (Niemców) wilków na drodze”. Gdy Tatuś pojechał z kontyngentem, z kopalniakami do stacji kolejowej w Kraśniku lub do „miasta” i długo nie wracał, to przypominał się nam ten wiersz. Niecierpliwiliśmy się, obawiali, że może go złapali Niemcy, napadli bandyci, albo wydarzyło się coś przykrego. Nachodziły różne myśli. Wyglądaliśmy, nasłuchiwali czy nie jedzie furmanka. Oczekiwaliśmy „w strachu i w trwodze”. Powroty były szczęśliwe. Jednak, po tamtych czasach, pozostało coś w psychice nie tylko u dzieci lecz i u osób starszych. Kiedy ktoś z domowników długo nie wraca to ogarnia mnie niepokój. Ale teraz jest „komórka” to się dzwoni. Mój brat Alek lubił żartować. Było już dwa lat po wojnie, Mamusia przędła. Alek wpadł do mieszkania i krzyknął: Niemcy jadą!! A Mamusia „fik” z krzesła. Zemdlała, trze było Ją cucić. Dostał za ten „wygłup” parę ręczników. Gdyby krzyknął: Ruskie jadą! Nie zrobiłoby to większego wrażenia, pomimo że i oni niemile byli wspominani i widziani w Polsce. Czekaliśmy aby jak najszybciej wyjechali, podobnie jak ten chłop siedzący na dachu i reperują zerwaną strzechę. Wychodzi sąsiad z mieszkania i krzyczy: „Kumie! Kumie! Słyszeliśta, że Ruskie w kosmos poleciały? -Wszystkie? -Nie wszystkie. -Jeden! - To co mi zawracacie dupe”.
=================================================
Zdzisław Latos
DZIAŁALNOŚĆ SZKOŁY W LATACH 1939- 1944.
W początkach okupacji Niemcy zamknęli szkoły ponadpodstawowe i uniemożliwili dalsze kształcenie młodzieży. Nauka w szkołach powszechnych początkowo odbywała się na przedwojennych programach i podręcznikach.1 października 1939 r., już w czasie niemieckiej okupacji, pracę rozpoczęła Paulina Dumańska. Z dniem 1 stycznia 1940 r. władze niemieckie zwolniły ją z pracy i zabroniły uczyć. Pomimo zakazu uczyła nadal, a mieszkańcy pilnowali, aby ją ostrzec, gdyby nadjeżdżali Niemcy. W pierwszych miesiącach 1940 r. zatrudniony został przez władze okupacyjne wysiedlony z Poznania Jan Tomaszewski, który był znakomitym pedagogiem i nieocenionym człowiekiem. Ponieważ znał język niemiecki, uratował wieś z wielu okupacyjnych opresji.
W okresie jesieni i zimy Mamusia uczyła mnie pisać, czytać i rachować. We wrześniu 1940 r. poszedłem do szkoły. Klasa I była łączona z klasą II. W klasie I nudziłem się, bo umiałem to, czego uczyli się uczniowie II klasy. „Zagroziłem” rodzicom, że do szkoły nie pójdę, bo do klasy I chodził nie będę. Mama poszła do pana kierownika Jana Tomaszewskiego i załatwiła, że po egzaminie znalazłem się w klasie II. W początkach okupacji uczyliśmy się na przedwojennych podręcznikach, potem usunięto z nich godło, Piłsudskiego, Mościckiego, wiersz Kto ty jesteś? i czytanki mówiące o historii Polski. Następnie przedwojenne podręczniki zastąpiono „Sterami”. Mapy szkolne, zwinięte z polecenia pana kierownika, schowaliśmy pod katedrę, na której stał stół i krzesło dla nauczyciela. Zbieraliśmy i suszyli zioła dla Niemców i hodowali jedwabniki.
Zakończenie roku szkolnego 1940/1941. Klasa II z kier. szkoły Janem Tomaszewskim
Historii i geografii nie uczyliśmy się, tyle wiedziałem, co opowiadała Mama. W szkole nie było biblioteki. Korzystałem z książek wypożyczanych od Stanisława Wójcika, prezesa „Wici”, który miał swoją bibliotekę oraz książki po bibliotece „Wici”. Były to książki nie dla dzieci, np. Placówka, Krzyżacy, Potop, Chłopi. Czytaliśmy głośno przy lampie. Wielu rzeczy nie rozumiałem. Dziwiłem się dlaczego Boryna denerwował się, kiedy Antek z Jagusią schowali się w stercie słomy. Podczas czytania Krzyżaków, pytałem co to są „ciągoty”, które brały Zbyszka jak siedział obok Jagienki, ale prawdy się nie dowiedziałem. Mamusia deklamowała wiersze, które zapamiętała ze szkoły, opowiadała o radości po odzyskaniu niepodległości w roku 1918. Mówiła, że jak się skończy wojna, to będzie dużo ciekawych książek i wierszy, będą biblioteki i kina – to takie ruchome obrazy, na które jeździli z kołem „Wici” do Kraśnika. Nie mogłem pojąć, jak obraz może chodzić, mówić i ruszać rękami. Po lekcjach pasaliśmy krowy, bawiliśmy się w chowanego, partyzantów, graliśmy w pikora i palanta. Czasem urwało się zakazany owoc lub makówkę z cudzego ogrodu. Gdy byliśmy już starsi, to wydobywało się ukrytą przez Ojca tajną gazetkę, wchodziło na stertę słomy i czytało. Pewnego razu, gdy na dużej wysokości nadleciał samolot, to chowaliśmy się w słomę, aby nas nie wykrył co przy ówczesnej technice było niemożliwe.
Takie to były nasze młode lata.
=====================================
Zdzisław Latos
Piąta OKUPACYJNA WIGILIA. cz. VI
Przed świętami w niewielu domach była ubierana choinka, tylko tam, gdzie były małe dzieci. U nas w domu mieliśmy choinkę od 1941 r. Jej wystrój udostępniła nam sąsiadka Pawłowska, ponieważ jej córka miała już około 16 lat i była „za duża, aby robić choinkę”. Na choince wieszało się papierowe aniołki, łańcuchy ze słomy i kolorowych bibułek, gwiazdki, ciastka, jabłka, orzechy, bombki i cukierki. W czasie okupacji zamiast cukierków „kupnych”, mama zrobiła irysy z mleka, masła, miodu i śmietany – bardzo nam smakowały. Świeczki robiliśmy z wosku, ponieważ ojciec miał pszczoły. Choinkę ubierało się w Wigilię i czekało na pierwszą gwiazdkę i „pośnik” – wieczerzę wigilijną.
Kolację wigilijną spożywaliśmy z rodziną ciotki mojego Ojca, z Ryczkami. Początkowo chodziło się od mieszkania do mieszkania wszystkich uczestników wieczerzy. W późniejszym okresie wigilię przygotowywała jedna rodzina, w kolejnym następna.
W czasie okupacji wigilia u Ryczków była bardzo ludna. Prócz domowników, uczestniczył w niej Michał Ryczek z żoną, córkami, synem Bogdanem i małym Józiem, którzy uciekli z Wołynia przed rzezią ukraińską. Bywał też Feliks Ryczek – nauczyciel, przybyły z Wileńszczyzny, rodzina Zarębów, niekiedy i Rdzeniów. U Ryczków zawsze była choinka i snop zboża w kącie, który po „pośniku” rozścielało się na podłodze i dziatwa baraszkowała, a starsi śpiewali kolędy. Potrawy były postne: pączki smażone na oleju, nadziewane powidłami, polewka z suszonych owoców z kaszą, kluski z makiem, kapusta z grzybami, niekiedy śledzie, o które w czasie okupacji było bardzo trudno. Łamano się opłatkiem i składano życzenia. Powszechnie życzono: „Aby ta wojna wreszcie się skończyła i byśmy doczekali następnej wigilii w Wolnej Polsce. Świtała nadzieje, że życzenia spełnią się, ponieważ dochodziły wieści o klęsce Niemców pod Stalingradem i Moskwą oraz niepowodzeniach w Afryce, I stało się!!! Następną wigilię obchodziliśmy w części wolnej Polski.
Po „postniku” mało ludzi chodziło na pasterkę, ze względu na zimę i dużą odległość od kościoła. Po wigilii przygotowywało się buty, ubrania, aby w Boże Narodzenie naprawdę świętować. Dla zwierząt zanosiło się różowy opłatek, w sadach przy jabłoniach mówiono: „Jeżeli nie będziesz rodzić, to cię zetnę”. W pierwszy dzień świąt do kościoła szli zdrowi i młodzi, po powrocie przeważnie przebywali w domu, wykonując niezbędne prace przy zadawaniu karmy dla inwentarza. Goszczono się przeważnie w drugim dniu świąt.
======================================
Zdzisław Latos
WIGILIA 1944 ROKU cz.VII
Zbliżało się Boże Narodzenie, a front stał ciągle na Wiśle. Jedyna nadzieja to Wisła skuta lodem, a tu jesień ciepła, zima prawie bez śniegu i bez mrozu. W naszym domu mieszkała siedmioosobadzwa rodzina Stanisława Grzebienia z Bliskowic ewakuowana ze strefy przyfrontowej.
Zaprzyjaźniłem się z ich synem Tadziem starszym o 2 lata odemnie.
Nadchodziły święta i wyczekiwana przez dzieci choinka i wigilia. Choinki nie mielismy ponieważ uciekajacy Niemcy zniszczyli przechowywane w piwnicy ozdoby chonkowe.
W wigilijny wieczór razem z rodziną Grzebieniów zasiedliśmy do stołu. Było wiele tradycyjnych potraw przygotowanych przez Mamę oraz panią Grzebieniową, której potrawy nieco różniły się od naszych, co jeszcze bardziej uatrakcyjniało Wigilijną kolację. Był opłatek i różne życzenia, ale najważniejsze to, aby ta wojna wreszcie się skończyła, aby nasi „wygnańcy” mogli zamieszkać w swoim własnym domu. Były i kolędy. Nie była to jednak radosna wigilia, dlatego że odbywała się przy pomrukach armatnich wystrzałów, w obawie, że Niemcy
przerwą linię frontu i znowu nastąpi okupacja. Babcia często opowiadała przykłady z I wojny światowej, jak to się ganiali: „Dopiero Ruskie, już Niemce, to Austriaki, Madziary…”. Los był niepewny.
Święta też nie miały uroku, ponieważ nie było śniegu. Pierwszego dnia „obijaliśmy się” koło domu z kolegami i Tadziem, w drugim dniu było jeszcze gorzej, bo Tadzio z rodzicami i siostrą pojechał do rodziny na Wyżniankę i tam nocowali.
W drugi dzień świąt na nasz koniec wsi przyjechał samochodem spod Sandomierza rosyjski major i dwóch „starszynów”. Przywieźli paliwo zwane „benzolem”, którego z braku nafty używaliśmy do lamp. Handlowali tym paliwem na zasadzie wymiany za „bimber i sało”. Major zatrzymał się u sąsiada,
a żołnierze przy drodze rozmawiali z siostrami Tadzia. Dziewczyny były czerstwe i urodziwe. Było to przyczyną dramatycznej nocy.
Gdy się ściemniło, sołdaci dobrze podchmieleni chcieli sobie poromansować zaczęli stukać, a następnie kopać w drzwi i krzyczeć: „Otwiryj!”. Wystraszyliśmy się ogromnie, dziewczyny również,
bo wiedziały, co je czeka, i uciekły w koszulach na strych. Ojciec w międzyczasie otworzył okno w kuchni, gdzie spały. Kopanie, krzyki „Otwiryj” nie ustawały, więc otworzył drzwi wejściowe. Wpadli do mieszkania, zobaczyli puste łóżko, ciepłą pierzynę i otwarte okno. „Wot ubieżały…” itd. Chcieli czekać aż wrócą – na strych nie zaglądali. Ojciec doradził im, aby poszli „na kwateru” i za godzinę przyszli, to one wrócą – zdawał sobie sprawę, że dziewczyny w koszulinach trzęsą się z zimna i strachu. Posłuchali i poszli. W tym czasie dziewczyny zabrały swoje ubrania i ojciec zamknął je w chlewie.
Sołdaci przychodzili co pewien czas i pytali, czy już są. Ojciec odpowiadał:, „Jeszczo niet, jeszczo niet”. Trwało to prawie całą noc, w końcu zdenerwowani i rozwścieczeni wpadli do mieszkania i wymachując pistoletami, grozili Ojcu, że go: „Zastrelu kak sobaku”, krzyczeli: „Kuda ubieżały? Skaży!” Narobiliśmy pisku i wrzasku, Babcia ze strachu zemdlała, Mama ją cuciła wodą, a oni siarczyście klęli i awanturowali się. Ten pisk i płacz wśród nocnej ciszy usłyszał mój cioteczny brat Heniek i przyprowadził majora, który zabrał rozjuszonych sołdatów. Nad ranem odjechali. Dziewczyny zmarznie wróciły pod pierzynę.
Ojciec nie szczędził im przykrych słów, bo gdyby nie kokietowały sołdatów, nie byłoby tego wszystkiego.
======================================
Zdzisław Latos
MOJE WSPOMNIENIA cz. II
Ostatnia manifestacja z okazji Święta 11 listopada, z okresu międzywojennego, tak zachowała się w mej pamięci. W Ludmiłówce szkoła i Koło „Wici” były organizatorami uroczystości państwowych i lokalnych. Kierowniczką szkoły od 1933 roku była Antonina Sowińska, która z mężem, bezrobotnym chemikiem, i synkiem mieszkała u Józefa Sochy. Mąż chemik, aby się nie nudzić i wesprzeć rodzinę finansowo zajmował się sporadycznie chałupniczą produkcją mydła. Pani Sowińska była dobrą nauczycielką, organizatorką życia kulturalnego, dbającą o polepszenie warunków lokalowych szkoły. Dzięki staraniom mieszkańców, pani Sowińskiej i jej poprzedników, po wielu latach budowy, w 1934 roku oddany do użytku został budynek szkolny. W pogodny listopadowy dzień 1938 roku, w godzinach południowych przeszła przez Ludmiłówkę patriotyczna manifestacja młodzieży szkolnej i wiciarzy z chorągiewkami i śpiewem. Mieszkańcy wylegli przed domy i oklaskiwali przechodzących. Ja też klaskałem. Na czele pochodu szła pani Sowińska z synkiem i mężem, sołtys Michał Szczerepa i prezes „Wici” Stanisław Wójcik, pochód zamykali członkowie „Wici”. Po wielu latach owocnej pracy Państwo Sowińscy wyjechali z Ludmiłówki po zakończeniu roku szkolnego 1937/1938, ponieważ mąż pani Sowińskiej dostał pracę w budującym się przemyśle obronnym. Na następne uroczyste obchody Święta 11 listopada trzeba było czekać długie lata.
PS. Znałem synka państwa Sowińskich. Sposobem zachowania wyprzedzał o parę pokoleń swoich rówieśników, co spotykało się z dezaprobatą społeczeństwa. Kiedy się „zezłościł” to „przezywał” rodziców: ojca – Mydlarz, a matkę – Peja. Takie imię miała miejscowa Żydówka. Spodziewam się, że kiedy doroślał stawał się grzeczniejszy. W tym czasie zaczęły się upowszechniać zasady bezstresowego wychowania, wieś pod tym względem była o wiek opóźniona.
Foto: 1. Poświęcenie fundamentów pod budowę szkoły w 1931 roku.
Foto 2. Parterową szkołę z 1934 roku rozbudowano w roku 1950.
==============================================
Zdzisław Latos
ROK 1939 cz. III.
Rok 1939 w mej pamięci to rok urodzaju po parcelacji folwarku Zalesie i rok wojny.
Miałem prawie 5 lat. Zbliżały się żniwa. Koło Gospodyń w Ludmiłówce, którego przewodniczącą była Mamusia zorganizowało ochronkę (dzieciniec wiejski). Lokal wynajęto u Gładkowskiego w dużej izbie. Opiekowała się dziećmi przedszkolanka, która zakupiła parę gumowych piłek, 2 wiadereczka, łopateczki i konika. Do ochronki chodziłem z młodszym bratem Alkiem. Pierwszy raz zaprowadziła nas Mamusia, potem chodziliśmy sami, tam i z powrotem. Droga była bezpieczna, czasem przejechał wóz, rowery również nie stwarzały zagrożenia, ponieważ tylko dwóch kawalerów je posiadało. Wyżywienie przynosiliśmy z domu, przeważnie butelkę mleka lub kawy zbożowej i pajdę chleba. Bawiliśmy się, śpiewali, uczyli wierszyków. Było wesoło i chętnie chodziliśmy. Najbardziej nie lubiliśmy spać na przyniesionych z domu, wypchanych słomą siennikach. Był to pierwsza i ostatnia ochronka w Ludmiłówce. Przyszły rok 1940, to wojna i okupacja.
Foto: Kurs Kola Gospodyń Wiejskich w Kraśniku 1937 roku. Z Ludmiłówki brały udział: Górny rząd: od lewej – 8. Bronisława Latos, 9. Natalia Wojtaszek, 10. Kazimiera Szczerepa.
================================================
Zdzisław Latos
RATAJCZAK cz. IV
Przed wojną funkcję wójta Gminy Dzierzkowice sprawował Józef Rachoń, którego w początkach okupacji zastąpił przybyły z Poznańskiego burmistrz Ratajczak, sekretarzem został Gadzińcki, którego nie miałem nieprzyjemności widzieć. Słyszało się o jego postępowaniu podobnym do nazwiska. Zaczęły się rządy terroru, przymusu i zastraszania. Nałożono wysokie kontyngenty zboża, mięsa i innych powinności, po których oddaniu groził wielu rodzinom głód. Zabroniono uboju zwierząt, kolczykowano bydło i trzodę chlewną. Rygorystycznie przestrzegano terminów dostaw, stosowano rewizje i konfiskaty. Aby wywiązać się z terminów dostaw młócono zboże nawet w dni świąteczne. Młocarrni było niewiele. Ojciec posiadał kierat, młocarnię wypożyczył od kuzyna Feliksa Latosa w Dzierzkowicach i młociliśmy całą niedzielę, ja podawałem snopki. Za nieterminowe wywiązywanie się z nałożonych dostaw groziły rekwizycje, palenie gospodarstw, bicie, kary więzienie, Oświęcim, Majdanek. Burmistrz Ratajczak korzystał ze swoich nieograniczonych uprawnień. Uprawnienia przedwojennego wójta w zakresie parodniowego osadzenie w gminnej „kozie” za drobne przewinienia, w porównaniu z tym, co się teraz działo było „wczasami”. Nie wszyscy mogli dokonać omłotów i dostarczyć w terminie nałożony kontyngent. Opornymi, „działającymi na szkodę Rzeszy” zajmowała się „czarna sotnia”, policja. Za realizację dostaw ze wsi uczyniono odpowiedzialnych sołtysów. Sołtys Michał Szczerepa z tego powodu siedział w janowskim więzieniu ponad dwa miesiące. Osobiście, z całą surowością zajmował się egzekwowanie nałożonych obowiązków burmistrz Ratajczak. Pomagali mu w tym gorliwi pracownicy, szczególnie odpowiedzialny za kolczykowanie zwierząt i wywózkę sosen do stacji kolejowej. Tymi ostatnimi, kiedy nie skutkowały upomnienia zajęli się partyzanci. Po chłoście i „zakolczykowaniu” wynieśli się z Dzierzkowic.
Burmistrz nadal działał. Pewnego dnia przyjechał konno do Ludmiłówki „w odwiedziny do opornych”. Widziałem z ukrycia jak podjechał na kasztance, z „harapem” w ręce, pod dom wujka Feliksa Błazikowskiego i kiedy ten wyszedł z domu zaczął siarczyście kląć i niemiłosiernie bić, gdzie popadło. Wujek bał się nawet krzyczeć, zasłaniał się tylko rękami. Ja siedziałem, drżałem ze strachu i cichutko płakałem. W końcu i na Ratajczaku wydano i wykonano wyrok. Gdy opowiadałem o tym wnukom, zdziwione pytał, dlaczego wujek nie uciekał? Ponieważ zostałby zastrzelony,jako bandyta! Według Niemców tylko bandyta (tak nazywali partyzantów) uciekał przed ówczesną władzą.
Foto: Czas okupacji. Rynek w Kraśniku. Niemcy, tłumy ludzi przed apteką, na pierwszym planie dzieci w różnym wieku. Czy to zgromadzeni Żydzi przed wywózką do obozu zagłady?
================================
Zdzisław Latos
BABA JAGA cz. V
Żył sobie w Ludmiłówce Jan i Jaga, nie bardzo starzy oboje, ani skuleni we dwoje. Dzieci już „wyżenili”, gospodarowali na paru morgach, utrzymywali dwie dobrze odżywione krowy i „wypasioną” klacz ze źrebięciem. W odróżnieniu od chudych krów sąsiadek ich krowy dawały dużo mleka, którym pojono dorosłe źrebaki. Jaga często z masłem, serem i śmietaną chodziła na targ do Rachowa i Kraśnika. Sąsiadki z zazdrości nazwały ją czarownicą i podejrzewały, że „odebrała” ich krowom mleko. Wracając ze szkoły często widzieliśmy jak na podcieniu domu robiła masło. Widząc to starsi chłopcy i my maluchy, a nie grzeszyliśmy grzecznością, śpiewaliśmy: „Deszczyk pada, słońce świci, carownica masło klici”. Cha, cha, cha i uciekaliśmy. Nie byłem taki odważny, gdy przechodziłem sam. Na kontyngent należało odstawiać m.in. mleko. Mamusia wyprawiła mnie z paroma litrami mleka abym zaniósł do zlewni znajdującej się w niewykończonej sali szkolnej. Przechodząc obok chałupy „carownicy”, ze strachem spoglądałem czy się nie pojawi. Nie patrząc pod nogi, potknąłem się o korzeń, przewróciłem i wylałem mleko. Z płaczem z powodu krwawiącego palca i strachu przed karą za wylanie mleka wróciłem do domu. Uszło mi to „na sucho”. Ciągle człowiek (dziecko to też człowiek) czegoś się bał: Niemców, bandytów, strachów itp.
PS. Po wielu latach uświadomiłem sobie, że walczyłem z faszyzmem. Może umarzający Niemiec pod Stalingradem czkał na szklankę gorącego mleka, a ja to mleko wylałem? Ale dość żartów!
Foto. Rok 1940. Nauczycielka Paulina Dumańska z uczniami.
==================================
Wspaniałych, radosnych świąt Bożego Narodzenia
spędzonych w ciepłej, rodzinnej atmosferze.
Dużo zdrowia i samych szczęśliwych dni w nadchodzącym
2023ROKU
Samorządowi oraz Koleżankom i Kolegom z UTW
życzy Zdzisław Latos
WŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚWŚ